Kalendarze. Przechowywane latami. Były namiastką pamiętników, których nigdy nie pisałam. Trafiały do nich wszystkie mniej i bardziej znaczące wydarzenia. Przeglądając je wracałam wspomnieniami do ważnych spotkań, dawnych znajomych, zapomnianych już wydarzeń. Pewnego upalnego wieczoru, rozczarowana wszystkim i bez nadziei na cokolwiek, zniszczyłam je. Kolorowe okładki fruwały po pokoju targane moją złością. Miesiące i dni migały przed oczami. Czarne i czerwone cyfry ginęły bezpowrotnie w moich, rwących je, dłoniach.
Z dolnej szuflady komody przekornie spojrzała na mnie szara okładka małego kalendarza ze złotym napisem: „1997”. Z jakiegoś powodu, jakimś cudem przetrwał tamto czerwcowe spustoszenie sprzed lat. Delikatnie ujęłam go w dłonie. Poczułam zapach kurzu i czasu, który minął. Otworzyłam go ostrożnie i między kartkami dostrzegłam zasuszony kwiat mlecza. Zaskoczył mnie intensywnością koloru. Słoneczna, żółta barwa lśniła na przekór dekadom, które upłynęły.
Pamiętam dziesiątki naszych wędrówek leśnymi szlakami i polnymi drogami. Godzinami budowaliśmy marzenia i skrupulatnie szkicowaliśmy mapy planów. To były tylko nasze chwile, czas rozmów i żartów. Poznawaliśmy się odkrywając przed sobą kolejne elementy układanki, jaką była nasza przeszłość. Wiedziałeś, że nie lubię zimy i zawsze z niecierpliwością wypatruję wiosny. Każda, nawet najmniejsza jej oznaka była wielką radością. Szukaliśmy pierwszych zawilców i przylaszczek. Zrywałeś dla mnie wierzbowe gałązki z białymi, puszystymi kulkami. Przynosiłeś delikatne stokrotki i konwalie, których zapach wywoływał zawrót głowy. Ogromne bukiety bzu urzekały odcieniami bieli i fioletu. Ten mlecz z pewnością był nadzieją na kolejny, dobry rok. Zerwałeś go i swoim zwyczajem włożyłeś w moje włosy. Dlaczego zasuszyłam akurat ten kwiat? Możliwe, że był jednym z pierwszych. Może towarzyszyło mu jakieś szczególne wyznanie. Być może był obietnicą tego, że tak będzie zawsze. Na pewno w to wierzyłam.
Mlecz zamknięty między datami wrócił w róg dolnej szuflady. Świadek. Kolejnych nie będzie. Już żadnych kwiatów nie wsuniesz mi we włosy.