Marta Frej – absolwentka ASP w Łodzi, malarka, ilustratorka, autorka memów oraz prezeska zarządu Fundacji Kulturoholizm. W swoich pracach dużo miejsca poświęca stereotypom, dyskryminacji, sytuacji kobiet w Polsce oraz walce o równe prawa. W 2015 r. została laureatką nagrody Okulary Równości przyznawanej przez Fundację im. Izabeli Jarugi-Nowackiej, a w 2017 r. otrzymała nagrodę w plebiscycie O!Lśnienia – Nagrody Kulturalne Onetu. Z Agnieszką Graff stworzyła książkę Memey i grafy, zilustrowała książkę Anny Kowalczyk Brakująca połowa dziejów oraz wydała swój komiks Dromaderki. W tym roku ukazał się album 120 twarzy Marty Frej.
Jakim kluczem były wybierane memy do albumu 120 twarzy Marty Frej ?
Klucz był taki, że ja wybrałam swoje ulubione rysunki, a wydawnictwo wybrało swoje ulubione. Ponadto umówiliśmy się, że nie będzie w tej książce doraźnej polityki, czyli memów, które rysowałam w pewnych określonych sytuacjach politycznych, odnośnie konkretnych zdarzeń i konkretnych spraw. Takie rysunki po prostu bardzo szybko tracą swoją aktualność. Musiałyby być opatrzone komentarzami, żeby nadal było wiadomo o co chodzi. To nie ma sensu w takim albumie, jak ten. Poza tym uważam, że obecnie wiele się dzieje w polityce i jest wystarczająco dużo aktualnych problemów. Nie ma sensu przypominać tych poprzednich.
Czy ten album jest zakończeniem pewnego etapu i trochę pożegnaniem z memami?
Tak, i myślę, że to wydarzyło się bardzo naturalnie, ponieważ w tej chwili robię dużo mniej memów, niż kiedyś. Właściwie to prawie ich nie tworzę. Jeśli zrobię jeden w ciągu miesiąca albo dwóch miesięcy, to już jest dużo. Nie myślałam o wydaniu książki, ale często na moich wystawach ludzie pytali, czy jest taka książka, bo chcieliby ją kupić. Wtedy stwierdziłam, że jeśli kiedyś nadarzy się okazja, to może wydam taki album. Potem zgłosiło się do mnie wydawnictwo i skorzystałam z propozycji. Jest to więc zakończenie pewnego etapu, tym bardziej, że ja w tej chwili już nie myślę memami. Może kiedyś do nich wrócę, ale w tej chwili bardzo pochłania mnie ilustrowanie. Robię ilustracje dla Polityki i dla Wysokich Obcasów. Ponadto skupiam się na prowadzeniu sklepu i jeszcze wielu innych rzeczach, które chciałabym zacząć albo do których chciałabym wrócić, a na które brakuje mi czasu.
Wśród nich jest na przykład powrót do malowania obrazów?
No właśnie, to jest pierwsze, o czym myślę, kiedy mówię, że chciałabym do czegoś wrócić. Gdy w ubiegłym roku przeprowadzaliśmy się do Gdyni, to miałam taki ambitny plan, że wrócę do malarstwa. Dokończyłam jeden obraz, który czekał na to kilka lat i znowu nie mam czasu. Malowanie jest od jakiegoś czasu moim celem i moją ogromną potrzebą, natomiast obecnie nie mogę sobie na to pozwolić. Pochłaniają mnie inne działania.
Mieszkając w Częstochowie założyłaś Fundację Kulturoholizm, kilkukrotnie zorganizowałaś Festiwal Sztuki Współczesnej w Przestrzeni Publicznej ART.eria. Co dzieje się z tymi działaniami po Waszej przeprowadzce do Gdyni?
Fundacja nadal istnieje, ale w tej chwili nie prowadzi żadnej działalności. Festiwal ART.eria został zawieszony i nie będziemy go organizować w Częstochowie. Myślę, że tam zrobiliśmy już wszystko, co mogliśmy zrobić. Potrzebowaliśmy nowego miejsca, żeby mieć siłę i zapał do nowych działań. Uważam, że czasem trzeba zmienić otoczenie i dekoracje, jeżeli brakuje energii. Od dawna myśleliśmy o tym, żeby się przeprowadzić. W Gdyni mieszka się cudownie. Na razie nie mamy czasu, żeby się tak cieszyć, jak zamierzaliśmy, ale mam nadzieję, że niedługo uporamy się z nadmiarem pracy. Tu inaczej się oddycha, inaczej chodzi się do pracy, jest pięknie. Myślimy cały czas o działaniach artystycznych i na pewno w przyszłości chcielibyśmy znowu działać tak, jak w Częstochowie. Chcielibyśmy mieć czas oraz możliwość działań twórczych i na pewno prędzej czy później zaczniemy to robić.
Często mówisz, że interesuje Cię sztuka zaangażowana w zmianę. Jakie zmiany Cię interesują?
Zawsze mówiąc o zmianach, myślę o równych szansach. Nie jestem jednak taką idealistką, że wierzę w stworzenie świata, w którym wszyscy mają równe szanse. Ale wierzę, że należy dążyć do sytuacji idealnej, niejako niemożliwej, bo to pozwoli osiągnąć najlepsze efekty i zajść jak najdalej. Mnie najbardziej interesuje życie kobiety, polskiej kobiety, czyli mnie i wielu innych. To mój kawałek, moja dziedzina. Chciałabym dołożyć swój kamyczek do tworzenia rzeczywistości, w której kobiety będą szczęśliwsze, mniej obciążone, w której będą lepiej się czuły same ze sobą, będą mniej oczekiwały od samych siebie i będą się bardziej lubić. I chciałabym żeby działały mechanizmy, które będą im to ułatwiać. I dotyczy to wszystkich aspektów życia, od podziału obowiązków domowych, opiekuńczych i wychowawczych, przez rynek pracy do stereotypowego postrzegania płci i oczekiwań społecznych. Wiele problemów dotyczących kobiet można rozwiązać systemowo, na przykład dla tych, które zdecydowały się nie pracować zawodowo, a zająć się domem i rodziną. Niektóre z nich, nagle pod koniec życia zostają w bardzo trudnych warunkach, bez emerytury i bez partnera, który mógłby je nadal wspierać. Według mnie kobiety w Polsce mają bardzo trudno. Być może mężczyźni również. Natomiast jestem kobietą i łatwiej mi myśleć tymi kategoriami. Poza tym uważam, że patriarchat, w którym żyjemy, który ja widzę, i czuję, jest unieszczęśliwiający zarówno dla kobiet, jak i mężczyzn. Chciałabym zmian nie tylko z powodu tego, że kobietom jest źle, ale również dlatego, że według mnie obecny system wszystkim utrudnia życie.
W jaki sposób chcesz dokładać ten swój kamyczek do budowania lepszego świata?
Jedyne co mogę robić, to próbować zmieniać mentalność. Robię to na różne sposoby, na przykład poprzez media społecznościowe, które od lat są miejscem moich działań. Jeżdżę też z wystawami. Ostatnio mniej z powodu pandemii, ale przez kilka lat miałam kilkadziesiąt wystaw w całej Polsce, głównie w miastach małych i bardzo małych, a także we wsiach. I tam to często było sporym wydarzeniem. To są miejsca, w których moje memy były szokiem, często wzbudzały kontrowersje i dyskusje. Dlatego uważam, że trzeba docierać do mniejszych miejscowości. Takim kamyczkiem jest również mój projekt Jestem silna, bo…, który obecnie pokazywany jest w Polsce. Ostatnio był w Suwałkach, teraz będzie w Tychach, a następnie w Rumii. Kiedy przyjeżdżam na wernisaż mam okazję spotykać realne kobiety i rozmawiać z nimi, wymieniać doświadczenia, poglądy, czasem po prostu wysłuchać. Mam wrażenie, że dla nich to też jest ważne przeżycie, jest w nich duża potrzeba mówienia o swoich doświadczeniach, budowania takich kobiecych kół wsparcia. Swoimi działaniami chciałabym wywoływać dyskusję, chciałabym tworzyć możliwości do rozmowy o różnych rzeczach. Kiedy wczoraj razem z Asmą – moją współpracowniczką, napisałyśmy w witrynie hasło: „ Menstruacja, kropla drąży tabu”, zaczęły zaglądać do nas kobiety, zachęcone tematem, który jest wyparty z debaty publicznej. Chciałabym wywoływać dyskusję w każdy dostępny sposób, niekoniecznie wielkimi gestami czy wielkimi projektami, bo ja nie mam takich możliwości. To co mogę robić, to są małe, codzienne gesty. Czekam na koniec pandemii, żeby móc organizować spotkania i wydarzenia dedykowane kobietom, gdzie mogłybyśmy spotykać się, poznawać i wspierać.
Te małe gesty są bardzo ważne. Jeśli choć jedna osoba coś zmieni pod ich wpływem, to już jest zmiana, o której mówimy.
No właśnie. Druga część hasła „Kropla drąży tabu”, dotyczy wszystkich tematów, na które nałożone jest jakieś tabu. Moim zdaniem problemem naszego kraju jest to, że my nie możemy i nie potrafimy rozmawiać o wszystkim. Mamy mnóstwo przemilczanych i wypartych tematów. I to takich podstawowych, zaczynając właśnie od cielesności, seksualności, poprzez relacje, do śmierci, której się tak panicznie boimy. Myślę, że nasz poziom stresu i takiego poczucia nieszczęśliwości jest pochodną tego, że nie umiemy rozmawiać.
Z tej nieumiejętności rozmawiania wynika chyba także nasze przewrażliwienie. Bardzo łatwo nas urazić, również sztuką.
Tak, bardzo łatwo. I myślę, że to wynika również z naszej samooceny. Wydaje mi się, że jesteśmy dość niedojrzali i mamy niską samoocenę, co właśnie przekłada się na skłonność do „obrażania się”. Mamy chyba również bardzo małą świadomość psychologiczną. Takie społeczeństwo łatwo jest skonfliktować, a populistyczna władza z tego korzysta.
Jak jest w przypadku Twojej twórczości? Spotykasz się z protestami?
Zdarzały się pogróżki lokalnych grup Młodzieży Wszechpolskiej przed wernisażem, albo protesty prawicowych radnych. Charakterystyczne jest to, że były to medialne akcje, które miały miejsce jeszcze przed wernisażem, czyli osoby protestujące nie widziały wystawy, przeciwko której postanowiły zaprotestować. To trochę znak czasów. Taka próba cenzurowania nigdy się nie powiodła. Zderzam się natomiast dość często z cenzurą instytucjonalną, kiedy ktoś zaprasza mnie na wystawę i mówi mi, że nie może pokazać pewnych moich prac, ponieważ boi się stracić pracę. Dla mnie to jest argument, z którym nie będę walczyć, ani nie będę dyskutować, bo wierzę, że tak może być. Dlatego zgadzam się na pewne ustępstwa i kompromisy, bo ostatecznie wszystkie moje prace można obejrzeć w sieci, a zależy mi na spotykaniu odbiorczyń i odbiorców w realu, nawet kosztem pewnych ustępstw. Oczywiście mam pewne granice i bardzo pilnuję się, żeby ich nie przesuwać, zwłaszcza teraz, kiedy liczba tematów, które kogoś bulwersują, czy obrażają rośnie, zwłaszcza, jeśli jest to element gry politycznej.
Stosujesz autocenzurę?
Myślę, że dotyczy to każdej twórczyni i każdego twórcy. Zdrowa autocenzura oparta na empatii służy temu, żeby prowokować dyskusję na trudne tematy nie obrażając, czy dyskryminując innych, a niezdrowa, to taka, kiedy unikamy trudnych tematów z lęku przed konsekwencjami. Nie jest to proste, zwłaszcza, że w ostatnich miesiącach bardzo wzrosła ilość doniesień do prokuratury dotycząca urażenia uczuć religijnych (art.196 K.K.). Wobec nieprecyzyjności i nieuchwytności tego artykułu, można dość łatwo uczynić z niego narzędzie cenzury artystek i artystów, które i którzy często nie mają sił, ani środków na walkę ze świetnie przygotowanymi prawniczkami i prawnikami dużych organizacji religijnych o ambicjach politycznych.
To są takie próby zniechęcania i zamykania ust.
Tak i są skuteczne, zwłaszcza że środowisko artystyczne nie jest jakoś szczególnie zwarte, czy solidarne.
Z Twoich wypowiedzi i memów przebija zachęta do życia w zgodzie ze sobą oraz zrzucenia z siebie „swetra oczekiwań innych ludzi”. Tobie udaje się tak żyć, czy to jest cały czas proces?
Myślę, że wszystko o czym opowiadam, to nie są porady kogoś, kto to wszystko umie, jest w tym dobry i już to osiągnął. Bardziej są to moje marzenia i moje wytyczone cele oraz przemyślenia. To absolutnie nie jest pouczanie kogokolwiek. Dla mnie to jest proces. Mniej więcej wiem, w którym kierunku chcę iść i jestem na tej wyboistej i dziurawej drodze. Czasami mam wrażenie, że krążę, chodzę w kółko albo straciłam z oczu ten cel. Czasem coś mnie zatrzymuje, więc tylko leżę i patrzę w tym kierunku i nie przesuwam się ani o krok, a cel tylko majaczy gdzieś daleko.
Pamiętasz moment, w którym po raz pierwszy nazwałaś siebie feministką? Kiedy to było?
Myślę, że najpierw mnie tak nazwano. To się stało wtedy, kiedy zaczęłam rysować moje rysunki. Wcześniej nie myślałam o sobie jak o feministce. Dopiero gdy zaczęłam rysować memy okazało się, że ich treść jest feministyczna. Nigdy wcześniej nie czytałam feministycznych książek, niewiele wiedziałam na ten temat. Dopiero później zaczęłam dokładać teorię do praktyki. Jestem feministką z praktyki, ponieważ moje własne życiowe problemy, okazały się być problemami feminizmu. Nie jestem intelektualistką, więc na pewno nie odrobię wielu braków w teorii, natomiast mam rozległą praktykę.
Dlaczego często do feminizmu przyczepia się łatkę, która ma złe konotacje? Na przykład sprowadza się go do krzyczących, kobiet, których nikt nie chce, więc walczą z mężczyznami.
To na szczęście bardzo się zmieniło w ostatnich czasach. Mam wrażenie, że młode pokolenie, przynajmniej w tych kręgach, w których ja bywam, ma inne nastawienie do feminizmu. Widzę że rośnie liczba mężczyzn bardzo pozytywnie komentujących moje prace. Coraz więcej mężczyzn przychodzi do sklepu i kupuje plakaty swoim córkom. Oczywiście wciąż jeszcze całkiem spora grupa ludzi postrzega feminizm negatywnie, bo to zagraża ich interesom, przede wszystkim pewnemu układowi sił, do którego zdążyli się przyzwyczaić, w którym im wygodnie. Myślę, że każdy argument jest dobry, żeby sprawić by kobiety się ze sobą nie komunikowały, nie łączyły, nie działały wspólnie. Myślę też, że wiele osób, które boją się i obrażają feminizm nie są świadome czym on jest. Wielu mężczyzn czuje się personalnie atakowanych, nie widzą, że oni też padają ofiarą stereotypowego, patriarchalnego podziału płci, że mają ograniczone i narzucone role, z którymi coraz gorzej sobie radzą.
Twoje memy wywołują pozytywne emocje dotyczące kobiecych relcji, przyjaźni czy damskiej solidarności. To jest przejaw Twoich doświadczeń z kobietami czy raczej tęsknoty za nimi?
To jest marzenie, to jest tęsknota. Nie mam takich grupowych relacji z kobietami. Gdy przeprowadzałam się do Trójmiasta, to miałam dwa marzenia. Jedno, że wrócę do malarstwa. Drugie, że znajdę grupę kobiet, z którymi będziemy się trzymać razem, wspierać, „wiedźmić” i będziemy takim gangiem do różnych zadań. Nie mogę powiedzieć, że to już się udało, ale poznaję tutaj coraz więcej kobiet. Widzę też i czuję podobne potrzeby u innych. Oczywiście zawsze oprócz tych potrzeb, jest jeszcze konieczność znalezienia kogoś, kto będzie to jakoś animował i spajał. Nie wszystkie jesteśmy równie otwarte, trzeba kogoś, kto będzie o to dbał. Powoli będę próbować coś robić w tym kierunku. Na początku może jakieś spotkania, żeby stworzyć grupę, która będzie mogła się poznać i razem działać.
Jak dokończyłabyś zdanie: „Jestem silna, bo….”?
Za każdym razem kończę to zdanie inaczej. Odpowiedź nie jest jedna na zawsze. To właśnie główny przekaz tego projektu. Chodzi o to, żeby ciągle poszukiwać tej najbardziej pozytywnej rzeczy, szukać każdego dnia, nawet jeżeli jest to słaby i trudny dzień. A może zwłaszcza wtedy. Ważne by poszukać tej jednej rzeczy, z której można czerpać energię. Ja teraz nie czuję się szczególnie silna. Ostatnimi czasy kończenie tego zdania przysparza mi dużo problemów. Muszę tej odpowiedzi poszukać i co najważniejsze, spróbować uwierzyć. No i ostatnio mówię sobie, że jestem silna, bo wierzę, że będzie lepiej. W kontekście tej mojej obecnej słabości wierzę, że nie może być zawsze słabo, więc można powiedzieć, że jestem silna, bo mam nadzieję.
Czego się dowiedziałaś o kobietach i o sobie realizując projekt Jestem silna, bo…? Co Cię zaskoczyło?
Cały projekt był wielkim zaskoczeniem. Po pierwsze nie spodziewałam się aż tak dużego odzewu. Po drugie nie spodziewałam się takiej wagi, mocy i ciężkości tych opowieści, które do mnie napływały. Zupełnie nie byłam przygotowana na taką ilość opowieści o przemocy domowej. Był to dla mnie wstrząs. Dowiedziałam się również, że bardzo łatwo oceniamy innych. Na początku, kiedy ludzie jeszcze nie za bardzo wiedzieli, o co chodzi w tym projekcie, pierwsza reakcja po każdej publikacji była taka, że wydawano werdykt. Robiły to głównie kobiety. Oceniały czy konkretna osoba ma prawo o sobie mówić, że jest silna czy nie. Na początku było dużo takich komentarzy. Potem wzrosła świadomość, zrozumiano, że w tym projekcie właśnie chodzi o to, że nikt tego nie może oceniać, bo to jest nieporównywalne. Tylko my same w sobie możemy tej siły szukać, próbować ją zauważyć i nazwać, czasami nawet próbować ją sobie wmówić, powtarzać jak mantrę. Bardzo martwiłam się tymi komentarzami, bo po raz pierwszy dotyczyły innych osób, a nie mnie. Ten projekt pokazał mi też, że jesteśmy okrutne dla siebie samych. Nieświadomie, niechcący, bo jesteśmy tak pozwiązywane jakimiś ograniczeniami w naszych głowach, od dziecka formatowane tak bardzo, że same sobie fundujemy to nasze więzienie, albo przynajmniej trzymamy mocno te kraty, żeby się nie obluzowały. Ale też z drugiej strony było mnóstwo wsparcia. To się zmieniało w czasie trwania projektu. Na początku naprawdę było bardzo dużo negatywnych komentarzy, wręcz druzgoczących i to w takich sytuacjach, których nie byłam w stanie przewidzieć.
Jakie to były sytuacje?
Na przykład portret matki, która karmi jednocześnie dwójkę dzieci. To był piękny rysunek, taki Wyspiański mi z tego wyszedł. Reakcje na niego były straszne, łącznie z oskarżeniami o pedofilię. Najwięcej dyskusji i negatywnych komentarzy wywołał portret dziewczyny, która mówi, że jest silna bo jest pracownicą seksualną i się tego nie wstydzi. To już była miazga kompletna. Podobnie jak z dziewczyną, która mówi, że zrobiła aborcję i tego nie żałuje. Ona pokazywana jest z drugim rysunkiem, dziewczyny, która mówi, że mimo, że jej partner ją zmuszał do zrobienia aborcji, ona tego nie zrobiła. Te dwa rysunki są zawsze pokazywane razem. Tak naprawdę okazuje się, że jeżeli mówimy o swoich bardzo prywatnych doświadczeniach i o swojej sile, to wszystko jest dobrze, dopóki nie dotykamy żadnego tematu tabu. Jeśli odbiegamy od stereotypowego wizerunku kobiety z reklamy proszku do prania, zaczyna być niemiło. Mnie bardziej bolą takie komentarze ze strony kobiet, niż mężczyzn. Do komentarzy mężczyzn już się przyzwyczaiłam. Chyba znam już wszystkie strategie obrażania, wyśmiewania i banalizowania wypowiedzi kobiet w sieci. Natomiast komentarze kobiet bardziej mnie dotykają, ale pracuję nad wyrozumiałością. To moje feministyczne wyzwanie.
Bardzo często te okrutne komentarze dotyczą wyglądu.
Wydaje mi się, że jesteśmy teraz w takim momencie, w którym się bardzo dużo zmienia. Mam nadzieję, że coraz więcej osób będzie miało już inne podejście do wielu rzeczy. Rzeczywiście bezustannie oceniamy kobietę po wyglądzie. Ja nawet nie mówię o tych negatywnych ocenach, ale również tych pozytywnych. Jeżeli oczekujemy, żeby ludzie nie oceniali wyglądu polityczek czy kobiet w życiu publicznym częściej niż mężczyzn, to musimy pilnować, żeby nie oceniali zarówno negatywnie, jak i pozytywnie. To ciągłe mówienie sobie komplementów jest też ciągłym zwracaniem uwagi na nasz wygląd. Mam bardzo ambiwalentny stosunek do komplementów dotyczących wyglądu. Zwłaszcza, że gdy sypiemy nimi na lewo i na prawo, przestają cokolwiek znaczyć.
Zbyt często oceniamy innych przez pryzmat wyglądu, a nie ich charakteru czy działań.
Niestety zajmujemy się takimi powierzchownymi rzeczami i to pochłania nam bardzo dużo czasu. Widzę jak wiele kobiet mówi głównie o swoim wyglądzie i konieczności poprawiania go. Ile można byłoby zrobić w tym czasie, gdyby wspólnie zająć się czymś innym. To jest dla mnie niesamowite i często zastanawiam się dlaczego tak jest. Czytałam ostatnio o badaniach, które pokazały, że inaczej mówimy do chłopców i inaczej do dziewczynek. Jeżeli oceniamy chłopców pozytywnie, to najczęściej zwracamy się do nich czasownikami. Chwalimy ich za to, co zrobili mówiąc, że super coś zbudowali, świetnie coś wymyślili czy ładnie namalowali. Oceniamy więc ich działania. Przez to wytwarza się w nich przekonanie, że coś dobrze robią. Natomiast, gdy oceniamy dziewczynki, to na ogół używamy przymiotników. Mówimy, że dziewczynka jest grzeczna, miła, śliczna, pomocna czy troskliwa. W ten sposób nie oceniamy tego, co ona może zrobić, tylko oceniamy bezpośrednio ją całą. I ona z tego wyciąga wniosek, że jeżeli ma coś zmienić, to musi zmienić całą siebie, ponieważ my nie krytykujemy jej działania, tylko krytykujemy ją. Przez to dziewczynki tak często mają niską samoocenę i są bardzo krytyczne wobec siebie. Nasila się to zwłaszcza w okresie dojrzewania. Wtedy dramatycznie obniża się ich samoocena, zwłaszcza wśród dziewczynek w Polsce. To są rzeczy, na które mamy wpływ i które moglibyśmy zmieniać. Przecież tak samo możemy mówić do chłopców i do dziewczynek. Wszystkich oceniać poprzez działania, a nie oceniać ich bezpośrednio.
Biorąc pod uwagę pewne schematy przekazywane z pokolenia na pokolenie, to chyba długa droga przed nami.
Oczywiście, że tak, ale naprawdę warto to robić, zwłaszcza, że system szkolny nas w tym prawdopodobnie nie wyręczy. Wręcz przeciwnie, oparty na ocenianiu i rywalizacji, często nie uczy dyskusji, nie docenia różnorodności, jest w nim wiele treści opartych na stereotypowym postrzeganiu płci. Pełno w książkach dla najmłodszych treści o mamach, które gotują i zajmują się domem i dziećmi oraz o tatach pracujących zawodowo.
Nie uważasz, że niektóre kobiety wybierają taki model życia na własne życzenie?
Pytanie, czy jeśli jesteśmy formatowane i formatowani od dziecka i nie znamy innych modeli zachowań, to można powiedzieć, że robimy to na własne życzenie. W coraz bardziej konserwatywnym szkolnictwie przybywa książek z takim przekazem. A rynek pracy jest dla kobiet nieprzychylny, kobiety pracujące zawodowo są często dyskryminowane. Sama tego doświadczyłam.
Gdzie spotkałaś się z tą dyskryminacją?
Moje osobiste doświadczenia to za mało, żeby czynić z nich dowód sytuacji, ale przytoczę badania, które były przeprowadzone kilka lat temu przez Fundację Katarzyny Kozyry. W tych badaniach, których tytuł to „Marne szanse na awanse?” trzy socjolożki zajęły się Akademiami Sztuk Pięknych w Polsce, których jest zaledwie kilka. Sprawdziły ile jest studentów i studentek na tych wszystkich akademiach, i okazało się, że jest tam około 70% kobiet. Następnie zbadały kadry na tych uczelniach i okazało się, że stosunek kobiet do mężczyzn jest dokładnie odwrotny. Poza tym uderzyło je, że na żadnej innej uczelni w Polsce nie ma tak nierównego podziału, jeżeli chodzi o płeć wśród pracujących tam wykładowczyń i wykładowców. W seminariach duchownych jest inaczej, ale wiadomo dlaczego. Tylko na uczelniach artystycznych, które wszystkim kojarzą się właśnie z równością i wolnością, jest taka duża nierówność. Socjolożki rozpoczęły badania poświęcone ustaleniom dlaczego tak się dzieje Przeprowadziły bardzo pogłębione wywiady ze studentkami tych uczelni w całej Polsce. Pokazały one, że bardzo dużo studentek pierwszego roku, bo około 60 czy 70 procent chciałoby zostać i pracować na uczelni, ale pod koniec studiów ta liczba zmniejsza się do 30 czy 20 procent. W trakcie studiów przekonują się, że nie chcą pracować na uczelni i okazało się, że są mechanizmy, które to powodują. Bardzo dobrze to rozumiem, doświadczyłam seksizmu na własnej skórze.
Czy to spotkanie z dyskryminacją na uczelni miało istotny wpływ na Twoje życie?
Było mocne i ważne. Zdecydowanie złe, ale jednocześnie z dobrym rezultatem. Uwolniłam się z toksycznego środowiska, ale uznałam to za porażkę zawodową, bo nie miałam pojęcia, co innego mogłabym robić. Byłam załamana i obwiniałam się o wszystko. Do pewnego momentu. Nie mając już ograniczeń i wyobrażeń co mogę, a czego nie zaczęłam publikować swoje prace w sieci. Gdybym nadal pracowała na uczelni nigdy bym sobie na to nie pozwoliła. I to zmieniło całkowicie moje życie zawodowe i nie tylko zawodowe. Poczułam się wolna i niezależna.
A inne ważne, może również przełomowe spotkania?
Bardzo dla mnie ważne było spotkanie mojego syna, który jest dla mnie niezwykle istotną osobą. Moment, w którym zobaczyłam Maćka po raz pierwszy był dla mnie początkiem całkiem nowego życia i nowej świadomości. Zostanie mamą to moja największa przemiana. To było jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki – położono mi Maćka na piersiach, a ja stałam się kimś całkowicie innym. Moi znajomi nie wierzyli, że tak bardzo można się zmienić.
Ta zmiana była aż tak widoczna?
Bardzo. Wcześniej byłam rozrywkową dziewczyną, która żyła, żeby odczuwać przyjemność. I nagle stałam się mamą, odpowiedzialną i podporządkowującą wszystko dziecku. Trochę nie miałam wyjścia, bo na ojca Maćka liczyć nie mogłam. Bardzo ważne było również spotkanie mojego obecnego partnera Tomka. Jak widzisz brakuje kobiet, które miały duży wpływ na moją historię. Oczywiście jest moja mama, której silna osobowość mocno mnie ukształtowała, ale nie mogę nazwać tego przełomowym spotkaniem, bo ona jest po prostu od zawsze. Ale teraz chciałabym by było więcej kobiet w moim życiu.
Życzę Ci ważnych kobiet na Twojej drodze życia i bardzo dziękuję za spotkanie.
Dziękuję bardzo.
zdjęcie: Marta Lityńska