Dołączyli do naszej grupy na drugim roku studiów. Dwóch uśmiechniętych, spontanicznych chłopaków z paletą rozmaitych pomysłów. Wnieśli do naszego grona powiew świeżości i kreatywności. Dziś już nie pamiętam, czy dotrwali do końca roku akademickiego, ale na pewno nie było ich w kolejnym. Z jakiegoś powodu studia im nie pasowały, w jakimś sensie ograniczały ich. Mieli w sobie poczucie wolności, które nie pozwalało im wpasować się w określone ramy, systemy oceniania, zaliczania, zdawania. Wymykali się wszelkim schematom i regułom.
Nie wiem co działo się z nimi później. Rozważali wyjazd do Indii albo podróż autostopem po Europie. Nigdy więcej ich nie spotkałam, nie wiem jak potoczyły się ich losy. Nie nawiązaliśmy głębokich relacji na lata. To było krótkie, pozornie niewiele znaczące spotkanie, a jednak pamiętam je do dziś. Mimo upływu czasu noszę je w sobie z poczuciem, że spotkałam ludzi otwartych na świat i różnorodne doświadczenia. Ludzi często dostrzegających to, czego inni nie zauważali. Pełnych pasji i entuzjazmu, nie bojących się podążać własną drogą.
Może to dziwne, ale nie mam pewności co do ich imion. Gdzieś w zakamarkach pamięci słyszę Robert i Jarek. Natomiast doskonale pamiętam emocje i wrażenia związane z nimi. Pamiętam nasze grupowe wyjścia na koncerty i filmy oraz długie godziny spędzone na oglądaniu slajdów z ich podróży, okraszone barwnymi historiami.
W sposób szczególny zapamiętałam ciepłe, wiosenne popołudnie, kiedy postanowili przekonać Jolę i mnie, że pokochamy naleśniki ze szpinakiem w ich wydaniu. W kuchni Jarka roznosił się aromat gorącego ciasta naleśnikowego oraz szpinaku z czosnkiem. W szklankach parowała czarna herbata z cytryną. Od tamtego dnia lubię naleśniki ze szpinakiem.
Wieczorem Jarek zabrał mnie na wyprawę do „swojej” Warszawy. Powietrze pachniało świeżością wiosny. Szliśmy głośnymi, pełnymi spieszących się ludzi ulicami a on opowiadał o cichym, spokojnym zakątku, który za chwilę mieliśmy ujrzeć. Trudno mi było w to uwierzyć. Ale w pewnym momencie, za kolejnym zakrętem, z tętniącej życiem stolicy wyszliśmy wprost na ciche uliczki wypełnione małymi, drewnianymi domami. W jednej chwili przenieśliśmy się do świata domów z urokliwymi okiennicami, kotami wylegującymi się na parapetach oraz szklanymi butelkami z mlekiem połyskującymi za firankami. Do świata kolorowych ogródków z rabatami wiosennych kwiatów i nowalijek. Ich właściciele wiedli spokojne, leniwe życie w środku zatłoczonego, rozświetlonego neonami miasta. Żyli swoim rytmem, nic sobie nie robiąc z nowoczesnego zgiełku dookoła. Wystarczyło skręcić w odpowiednim miejscu, by zobaczyć zupełnie inne realia. Straciliśmy poczucie czasu, odjechała moja ostatnia kolejka, a Jarek zaproponował mi nocleg. Pamiętam ten natłok wątpliwości typu: nie wypada, co on sobie pomyśli, co ludzie powiedzą. Czytając w moich myślach powiedział, że ważne jest tylko to, co my zrobimy z resztą tej nocy i czym ona będzie dla nas, a zdanie innych nie ma najmniejszego znaczenia. Zjedliśmy resztę naleśników i gadaliśmy do rana, choć pewnie wielu myślało, że było inaczej. Prawda jest w nas, nie w wyobraźni i opiniach innych.