Spotkanie z Dominiką Lipską

Dominika Lipska – absolwentka historii na Katolickim Uniwersytecie Lubelskim, niezwykle zaangażowana w życie turystyczne, kulturalne i społeczne Zamościa. Jest współzałożycielką i prezesem  Stowarzyszenia Turystyka z Pasją, którym kieruje od jego powołania w 2014r. Oprowadza po Zamościu w strojach historycznych, które własnoręcznie szyje. Jej kolekcja strojów stała się podstawą do stworzenia wystawy „Modny Zamość”. Wielokrotnie doceniana za wkład w promowanie atrakcji turystycznych Zamościa i Roztocza. W  2014r.  Dominika została uhonorowana tytułem  Amicus Museum przez Muzeum Zamojskie w Zamościu, a w 2016r. wyróżniona nagrodą Animator Kultury Zamościa. Jest autorką przewodnika po Zamościu Zamość. Perła Europy Wschodniej oraz książki kucharskiej Zamojskie Smaki.

Jesteś absolwentką historii i rozpoczęłaś studia doktoranckie w tej dziedzinie. Co zafascynowało Cię w historii tak bardzo, że postanowiłaś ją studiować?

Zawsze interesował mnie człowiek, jego postawy i zachowania na różnych etapach naszych dziejów. Szczególnie bliska jest mi historia kobiet, których rola często była pomijana lub pomniejszana. Najbardziej zajmowały mnie aspekty kulturalne, obyczajowe i  rodzinne. Do dziś fascynują mnie zagadnienia dotyczące życia codziennego oraz podejścia ludzi do różnych aspektów życia. Dlatego bohaterem mojej pracy magisterskiej był Bazyli Rudomicz, który przez ostatnich szesnaście lat życia prowadził pamiętnik opisując codzienność zarówno swoją, jak i Zamościa. Stąd również moja wielka sympatia do twórczości Zbigniewa Kuchowicza, który pisał książki historyczne, ale zwracał uwagę na takie zagadnienia, jak wyżywienie, zdrowie czy odzież. Zaczynał swoją pracę jako socjolog, więc jego podejście było jak najbardziej zrozumiałe. Wydaje mi się, że takie interdyscyplinarne spojrzenie jest ciekawe, bo umożliwia spojrzenie na przeszłość z różnych punktów. Historii nie można sprowadzać jedynie do określonego ciągu przyczynowo-skutkowego. Jeśli popatrzymy szerzej, to jej obraz jest wielowymiarowy i pokazuje nam w tym wszystkim człowieka. A to jest dla mnie najciekawsze. Od zawsze interesowały mnie motywy ludzkich postaw, powody dla których ludzie postępują tak, a nie inaczej, i przede wszystkim dlaczego kłamią. Bardzo źle się czuję z kłamstwem, więc staram się mówić prawdę, ale intryguje mnie czemu inni kłamią. 

Czego nauczyłaś się zgłębiając historię?

Tego, że nie muszę pamiętać wszystkich dat, najważniejsze jest, żebym znała zachodzące procesy. Gdy znam ciąg przyczynowo–skutkowy,  to bardzo często daty same się układają. Nauczyłam się również specyficznego myślenia historycznego, które przydaje się w życiu codziennym. Dzięki znajomości historii znam określone mechanizmy i wiem, że pewne wydarzenia  wciąż się powtarzają. Widać bardzo dobrze, że raczej nie uczymy się na błędach. Nie wykluczam siebie z tego zbioru, po prostu chyba tak jest, że ludzie nie wyciągają wniosków ze swoich błędów i mało się zmieniają. Stąd wynika moje zainteresowanie człowiekiem oraz próba zrozumienia dlaczego jest wciąż taki sam i dlaczego obecnie motywują go często te same rzeczy, co setki lat temu.

Chciałabyś żyć w jakiejś innej epoce, niż nasza? 

Chciałabym przenieść się na jakiś czas i zobaczyć jak kiedyś było, ale żyć – nie. Może gdybym miała szczęście i urodziła się jako arystokratka. Chociaż też nie jestem do tego przekonana ze względu na to, że kobietom w dawnych czasach naprawdę nie było łatwo. Mamy często bardzo wyidealizowany obraz pewnych okresów w historii. Też mi się to zdarza, ale wtedy przypominam sobie słowa mojej koleżanki ze studiów, która oglądając kiedyś film historyczny z bohaterami w pięknych strojach powiedziała „te filmy zawsze mi tak śmierdzą”. Staram się pamiętać, że nie żyło się lekko i przyjemnie, szczególnie będąc kobietą.   

Skoro padło określenie „piękne stroje”, to powiedz co  sprawiło, że zaczęłaś je szyć.

Wszystko zaczęło się na studiach. Miałam trzy bliskie  koleżanki, z którymi przyjaźnię się do dziś.  Znajomi nazywali nas „cztery nadobne niewiasty”, a my do tego dodałyśmy  „cnót wszelkich pełne”. Generalnie wszędzie nas było pełno. Gdy coś się działo na Wydziale Historii, to my na ogół brałyśmy w tym udział. Pewnego roku, w grudniu  zawiesiłyśmy mnóstwo gwiazdek zrobionych z papieru w wewnętrznym atrium na uczelni, które w efekcie wyglądało jak rozgwieżdżone niebo. Z okazji pierwszego dnia wiosny powiesiłyśmy  na wszystkich katedrach tekst piosenki Marka Grechuty Wiosna, ach to ty, ozdobiony kolorowymi kwiatami. Wydaje mi się, że zrobiłyśmy sporo pozytywnych rzeczy. Wśród nich był udział w Lubelskim Festiwalu Nauki organizowanym w Lublinie od 2001r., który ma na celu popularyzowanie nauki. Kierowany jest głównie do uczniów szkół podstawowych i średnich, a wtedy także gimnazjów. Na ten festiwal przygotowywane są różnorodne projekty naukowe. Wymyśliłyśmy projekt „Kobieto puchu marny, czyli o słynnych Polkach w historii Europy”, by opowiedzieć o Polkach, które zapisały się na kartach historii, a jednak są mało znane. To był czas, kiedy dopiero zaczynało się więcej mówić o kobietach i ich roli. Wcześniej historia była głównie historią mężczyzn. Chciałyśmy pokazać dzieje Polski również od  kobiecej strony, ale uznałyśmy, że samo opowiadanie o naszych bohaterkach może okazać się nudne. Stąd pomysł by uszyć stroje i pokazać, jak te kobiety wyglądały, jak chodziły ubrane. Zwróciłam się z prośbą o pomoc do mojej mamy, bo wtedy jeszcze nie umiałam szyć wystarczająco dobrze. Dawałam radę zszyć dwa kawałki materiału na maszynie, ale na przykład wymienić nitkę w bębenku już niekoniecznie. Moja mama zgodziła się, a ja dostarczyłam jej materiały i wykroje historyczne. Ostatecznie nasz projekt wypadł świetnie, był bardzo dobrze przyjęty i oceniony. Suknie uszyte na potrzeby festiwalu zostały u mnie i pewnie by nic z tego nie wynikło, gdyby nie fakt, że w tym samym czasie robiłam kurs przewodnika. Jednym z moich kolegów był syn właściciela biura podróży, które potrzebowało nowych osób do współpracy. Okazało się, że mieli w swojej ofercie zwiedzanie z przewodnikiem w stroju historycznym, i tak zostałam jednym z nich.

Kiedy samodzielnie zaczęłaś szyć stroje?

Wciąż namawiałam mamę do szycia kostiumów, gdyż sama nie czułam się na siłach, by to robić. Jedynie wyszukiwałam materiały, dodatki, wykroje. Ale w pewnym momencie moja mama podjęła nową pracę, bardzo wymagającą, związaną z całkowitym przekwalifikowaniem się i nie mogła już wygospodarować czasu na szycie. Nie miałam więc wyjścia, zaczęłam powoli uczyć się szyć. Początkowo średnio mi to wychodziło, ale wiadomo, że praktyka czyni mistrza. Mistrzem oczywiście jeszcze nie jestem, ale radzę sobie coraz lepiej.

Może po prostu masz talent po mamie?

Odkąd pamiętam chciałam tworzyć, najchętniej malować, ale żartuję, że to właśnie szycie mam gdzieś w genach. Moja mama zawsze coś szyła, ale nie zawodowo, tylko na potrzeby domu. Natomiast moja babcia – mama taty – była krawcową i to jedną z bardziej znanych krawcowych w Zamościu. Czasem niektórzy w rozmowach ze mną na ulicy czy na wystawie kostiumów historycznych wspominają Zofię Lipską i opowiadają, że szyli u niej garsonki czy sukienki. Była podobno wyjątkowo dobrą krawcową, z ogromnym wyczuciem stylu i potrzeb klientów. Bardzo trudno było się do niej dostać. Rodzinna anegdota głosi, że kiedyś niechcący przypięła klientce szpilkę do ciała, ale ta nic nie powiedziała, bo nie chciała babci urazić. Z kolei, druga babcia – od strony mamy –  również szyła, ale trochę z konieczności. Miała bowiem dziesięcioro dzieci i ciągle robiła jakieś drobne przeróbki.

Pamiętasz babcię Zofię, uczyła Cię szycia?

Pamiętam, sporo dzieciństwa spędziłam pod jej krawieckim stołem. Nie uczyła mnie szycia, byłam na to za mała. Ale ciekawe jest to, że nie pamiętam dużo z tych czasów, nie mam wyraźnych wspomnień, ale zostało mi w pamięci sporo przesądów krawieckich. Pamiętam, na przykład, że nie podaje się nikomu igły z nawleczoną, ale niezawiązaną nitką, bo to znaczy, że nie chce się z tą osobą spotkać w niebie.  Albo, że absolutnie nie można szyć na kimś.  Pamiętam również, że trzeba fastrygować „dwa na jeden”, czyli dwa długie i jeden krótki. 

I w ten sposób fastrygujesz?

Nienawidzę fastrygować. Wiem, że każdy profesjonalny krawiec mnie za to skrytykuje, ale ja po prostu jestem leniwa i używam szpilek. Czasami jest taki krój albo materiał, że po prostu nie da się tego zrobić dobrze szpilkami i wtedy fastryguję, ale unikam tego.       

Ile uszyłaś kostiumów historycznych?

Nie wiem dokładnie. Myślę, że około pięćdziesięciu. Część jest na wystawie, część u innych przewodników, trochę w mojej szafie i w garażu, bo w szafie już się nie mieszczą.

Jednak wciąż szyjesz kolejne.

Tak się dzieje, bo to jest moja pasja. Zobaczę ładny materiał i od razu widzę jaka byłaby z niego świetna sukienka. Znajdę nowe wykroje i już chciałabym szyć. Coś mnie zainspiruje i chciałabym tworzyć w realiach epoki, z której jeszcze nie mam żadnego stroju. To jest trochę jak nałóg. Opracowuję również stroje na potrzeby nowych  wydarzeń, szyjąc konkretne stroje dla konkretnych postaci historycznych. Na przykład w tamtym roku szyłam togi profesorów Akademii Zamojskiej, które były niezbędne do inscenizacji. Wciąż powstają kolejne stroje i wynika to z różnych rzeczy, czasem też bardzo praktycznych. Mam na przykład pelerynę na zimę, której dużym minusem jest to, że ciągnie się  po ziemi. Gdy jest mokro albo leży śnieg, peleryna chłonie wodę i czasem mam suknię mokrą po kolana albo nawet wyżej. Dlatego teraz szyję sobie coś krótszego. I z jeszcze jednego powodu ciągle powstają nowe kostiumy. One się po prostu niszczą. W sezonie mamy czasami codziennie wycieczkę, którą oprowadzamy w tych strojach. Wiadomo więc, że one zniszczą się szybciej niż u kogoś, kto zakłada je od czasu do czasu, na przykład by pojechać na rekonstrukcję. 

Czym się inspirujesz szyjąc kostiumy historyczne, z jakich źródeł korzystasz?

Są to portrety historyczne, obrazy, różnorodne książki, w tym pamiętniki. Oglądam również zabytki muzealne, na szczęście zachowało się trochę strojów w muzeach. Dostępne są również wykroje, oczywiście im bliżej naszych czasów, tym więcej można ich znaleźć. Szyję również stroje z XVIII, XIX, a nawet początków XX wieku, więc są mi one bardzo pomocne. Świetne opracowania z wykrojami posiada Muzeum Wiktorii i Alberta w Londynie. Znajdują się w nich zdjęcia zabytku, wykroje zdjęte z każdego stroju, a nawet zdjęcia rentgenowskie. Pokazane są także szwy, które stosowano w konkretnym stroju. Wszystko jest  bardzo szczegółowe i niezwykle przydatne. To są dość drogie opracowania, ale ostatnio mogłam sobie na nie pozwolić dzięki stypendium artystycznemu Prezydenta Miasta Zamość. 

Materiały na stroje chyba też są dość kosztowne?

Oczywiście wszystko zależy od tego, jaki kostium szyję. Strój chłopa nie jest zbyt kosztowny, ale już magnata bardzo. Tym bardziej, że magnateria chcąc podkreślić swój status społeczny używała bardzo dużo materiału. Wyobraźmy sobie, że chcę zrobić dokładną rekonstrukcję zabytku uszytego z adamaszku. Materiał na ten strój kosztuje 600zł za pół metra i trzeba go sprowadzić z Włoch. Na szczęście, jedwabie i lny są tańsze.  Szukam okazji, kupuję na wyprzedażach. Ostatnio nabyłam jedwab w czasie Black Weekend o 50% taniej. Bardzo drogie są wykończenia: hafty, koronki, zapięcia, guziki. Za historyczne guziki do stroju Jana Zamoyskiego szytego w ramach stypendium zapłaciłam 250 zł. Same koronki do stroju Jana Sobiepana kosztowały 150 zł. A gdybym chciała zamówić koronkę klockową robioną ręcznie tak, jak w XVII wieku, to koszty byłyby o wiele większe.

W ramach wspomnianego stypendium uszyłaś cztery stroje w oparciu o portrety historyczne osób związanych z Zamościem.

Tak, to nie jest pełna rekonstrukcja, gdyż ubrania uszyłam na maszynie, a nie ręcznie. W ramach stypendium powstały stroje Jana Zamoyskiego – założyciela Zamościa, Jana Sobiepana Zamoyskiego, Anny z Gnińskich Zamoyskiej i Teresy Anieli z Michowskich Zamoyskiej. Korzystałam z wykrojów z epoki i wzorowałam się na portretach, ale w przypadku Jana Sobiepana okazało się to niewystarczające. Jego portrety pokazują go bowiem w pancerzu. Pomógł mi dr Jacek Feduszka z  Muzeum Zamojskiego, udzielając bardzo istotnych informacji, że Sobiepan Zamoyski był wyjątkowym elegantem i sprowadzał sobie ubrania z Francji. Uszyłam więc strój adekwatny do mody francuskiej z lat 60-tych XVII wieku. Posiłkowałam się również opisem szat, w których został pochowany. Stroje zostały uszyte dla konkretnych przewodników, w tym również dla mnie. Wykonałam je z tkanin, które były stosowane w ówczesnych czasach – lnu, jedwabiu i bawełny. Będziemy w nich oprowadzać turystów w nadchodzącym sezonie. Kostiumy będą również eksponowane na wystawie „Modny Zamość”.  

To było pierwsze stypendium, które otrzymałaś?

Nie, już drugie. Pierwsze również było związane z szyciem, ale dotyczyło dowolnych strojów historycznych, a nie wzorowanych na konkretnych osobach, ich strojach i portretach. Teraz projekt był trudniejszy, ale wydaje mi się, że to był dobry pomysł, bo spotykam się z bardzo pozytywnymi reakcjami. Poza tym zrobiona została profesjonalna sesja fotograficzna, a stroje spodobały się wszystkim  przewodnikom, którzy zostali niejako beneficjentami projektu. 

Wspomniałaś, że te stroje uszyłaś na maszynie. Szyjesz również ręcznie?

Czasami tak, ale to wymaga dużo cierpliwości. Szyję ręcznie koszule, które również haftuję. Lubię ręcznie wykańczać stroje, to jest bardzo przyjemne.

Wielką przyjemność sprawia Ci również oprowadzanie turystów po Zamościu. Czy myślisz, że z podobną radością oprowadzałabyś po Krakowie, Warszawie czy jakimkolwiek innym miejscu? Czy jednak to jest kwestia Zamościa i Twojego stosunku do niego? 

To jest kwestia Zamościa.

Czym on Cię tak zachwyca?  

To jest trudne pytanie. Tak naprawdę doceniłam Zamość dopiero na studiach. Na trzecim roku miałam historię nowożytną Polski, którą w sposób niezwykle interesujący wykładał doktor, a teraz już profesor, Stasiak. Mimo tego, że miał bardzo duże inklinacje w kierunku historii sztuki i historii politycznej, to zawsze z jednakową uwagą starał się poruszać zagadnienia z różnych działów historii. Na jednych z zajęć poświęconych historii sztuki opowiadał o Zamościu i robił to z taką pasją, że spojrzałam inaczej na swoje miasto. Nie oczami mieszkanki, która wiele razy widziała Stare Miasto, Ratusz czy muzeum, ale oczami dr Stasiaka – zafascynowanego Zamościem. Zobaczyłam to miejsce trochę z innej strony, z pozycji człowieka z zewnątrz. Zaczęłam zaczytywać się w historii Zamościa, rodziny Zamoyskich, wreszcie ordynatowych Zamoyskich, które bardzo często były pomijane w opracowaniach historycznych. Uważam, że to miasto ma  kapitalną historię, a wiele rzeczy jest jeszcze nieodkrytych. Wiem, że mnóstwo fascynujących historii jest również w innych miejscach, ale jednak Zamość to Zamość, to jest moje miejsce i bardzo lubię po nim oprowadzać.

Oprowadzasz zawsze tak samo? 

I tak, i nie. Tak samo, bo zawsze staram się to robić najlepiej, jak potrafię. Poza tym historia jest historią i pewne rzeczy trzeba zawsze powiedzieć. Nie można przecież nie wspomnieć o Janie Zamoyskim czy o roku 1580, w którym założył on Zamość. Ale z drugiej strony, nigdy nie oprowadza się tak samo, bo każda grupa jest inna. Widzę co daną grupę szczególnie interesuje, o co pytają, kiedy są bardziej zasłuchani czy kiedy się śmieją i to pozwala mi pójść w określonym kierunku. Poza tym, ja lubię coś zmieniać i  każdy sezon rozpoczynam z nowymi historiami. Bardzo dużo czytam, ciągle odkrywam coś ciekawego i chcę o tym opowiadać innym.     

Zdarza się, że słyszysz pytanie, na które nie znasz odpowiedzi?

Zdarzało mi się. To były pytania głównie spoza historii Zamościa, na przykład o jakieś szczegóły dotyczące zamku w Lublinie. Raz zostałam zapytana o to, ile cegieł użyto do budowy Zamościa. Nie spotkałam się z taką informacją. Wiem, że przy rewitalizacji murów zamówiono sześć milionów cegieł, ale nie słyszałam, żeby ktoś oszacował ich ilość w pierwszej fazie powstawania miasta. 

Co sprawia Ci największą przyjemność w oprowadzaniu wycieczek?

Fakt, że o historii Zamościa mogę opowiadać w sposób przystępny i ciekawy. To, że mogę przełamywać  stereotypowe myślenie o historii jako nużącej nauce nafaszerowanej datami.  Historyk nie musi być stary, nudny i w okularach, jak wydaje się niektórym. Największą satysfakcją dla mnie, jako przewodnika są słowa, które często słyszę od dzieci na zakończenie wycieczki: „Nie zostałaby pani naszą nauczycielkę od historii?” Kiedyś usłyszałam również, jak pewna pani mówiła koleżance, że czytałaby książki historyczne, gdyby były napisane tak, jak ja opowiadam podczas oprowadzania. Niestety tak jest, że pozycje historyczne często pisane są językiem bardzo hermetycznym, czasem niezrozumiałym. Obecnie  to się trochę zmienia i pojawia się coraz więcej książek napisanych ciekawie i przystępnie.     

Od 2014r. oprowadzasz w ramach  Stowarzyszenia Turystyka z Pasją, którego jesteś współzałożycielką i prezesem. Jak doszło do jego powstania? 

Na początku swojej pracy, wraz z dwójką znajomych oprowadzaliśmy turystów jako Przewodnicy z Pasją. Od początku robiliśmy to w strojach historycznych. W pewnym momencie był bardzo duży popyt na tego typu oprowadzanie, a mało przewodników posiadało kostiumy historyczne. Zależało mi na tym, by współpracować z ludźmi, których znam i wiem, że przekazują wiedzę w kompetentny sposób oraz mają w swojej szafie historyczną garderobę. Dlatego nieformalnie połączyliśmy nasze siły. Później pojawiły się kolejne osoby, a wraz z nimi pomysł, by nasze działania sformalizować. Powołanie stowarzyszenia pozwoliło realizować nasze cele na większą skalę, również dzięki temu, że możemy składać wnioski o dofinansowanie projektów.      

Ilu członków liczy stowarzyszenie?

Dwudziestu trzech.

Wszyscy przewodnicy oprowadzają w strojach uszytych przez Ciebie?

Nie, uszyłam ich sporo, ale nie wszystkie. Członkowie  Zamojskiego Bractwa Rycerskiego  zamawiają stroje również u innych krawców. Poza tym nie podejmuję się szycia mundurów, bo jestem za mało dokładna. Mundury zamawiamy więc u osób, które się w tym specjalizują.

Jakie są działania Stowarzyszenia poza świadczeniem usług przewodnickich?

Bierzemy udział  w wielu przedsięwzięciach turystyczno-kulturalnych, takich jak: Zamojski Festiwal Filmowy „Spotkania z Historią”, Szturm Twierdzy Zamość, Festiwal Stolica Języka Polskiego czy Turystyczna Majówka. W ramach naszych działań realizujemy inscenizacje „Legendy Dawnego Zamościa” nawiązujące do XVII wiecznej historii Zamościa. W tym roku będzie już siódmy sezon z tym wydarzeniem i mam nadzieję, że pozyskamy na niego środki. Zapraszamy również na Nocne Zwiedzanie Zamościa oraz bezpłatne oprowadzanie pod nazwą „Czwartki z …” . Odbyło się już pięć edycji tego wydarzenia: Czwartki z Leśmianem, Czwartki z Niepodległą, Oblężone Czwartki, Czwartki z Morandem i Czwartki z Rudomiczem. Plany na ten rok zakładają organizację Czwartków z Janem Zamoyskim, ponieważ jest 480 rocznica jego urodzin. Ponadto prowadzimy wystawę kostiumów historycznych „Modny Zamość” oraz mamy pod opieką Kojec w zamojskim parku z Makietą Zamościa. Ciągle pojawiają się nowe pomysły. Na przykład, w poprzednim roku zorganizowaliśmy imprezę „Wjazd króla Michała Korybuta Wiśniowieckiego do Zamościa”. Niewielkim sumptem wyszło fajne wydarzenie, na którym było bardzo dużo widzów, więc być może wrócimy do czegoś podobnego. Nie chcemy nadmiernie dokładać sobie nowych obowiązków, bo to, co już robimy jest bardzo angażujące. Chociażby „Legendy Dawnego Zamościa” organizujemy w wakacje prawie w każdy weekend. Wystawiamy naprzemiennie (w piątek i w sobotę) „Legendę Stołu Szwedzkiego” i „Przekazania Okupu”. Te wydarzenia są mocno angażujące, ponieważ  trzeba zgrać sześć osób, które w nich zagrają.  

Powiedz, proszę, coś więcej o wystawie „Modny Zamość”.

Wystawa pokazuje zmiany w zamojskiej modzie na przestrzeni 440 lat. Mieści się w kazamatach Bastionu II Zamojskiej Twierdzy, które z jednej strony są miejscem bardzo ciekawym, ale z drugiej  dość wilgotnym. Mamy osuszacze powietrza, ale mimo wszystko jest wilgoć, która zagraża eksponatom. Tu pojawia się dylemat z czego szyć, ponieważ teoretycznie powinno się szyć z naturalnych materiałów i większość garderoby taka jest.  Ale z drugiej strony, w takich warunkach o wiele lepiej sprawdzają się poliestry, ponieważ są trwalsze. Na wystawie są kostiumy, które uszyłam sama i te uszyte przez moją mamę. Jest też suknia ślubna mamy, uszyta przez jej teściową – moją babcię Zofię. W kolekcji są również oryginalne stroje i akcesoria. Najstarszym kostiumem jest mój  prywatny nabytek – góra od sukni z końca XIX wieku, która ma około 130 lat. Dostaliśmy kilka eksponatów z bliższych nam czasów, na przykład z lat 50-tych czy 60-tych ubiegłego stulecia. Niedawno kupiłam sukienkę z lat 20-tych, którą zaprezentuję w nowym sezonie. W minionym roku realizowaliśmy projekt z MON-u, w ramach którego uszyliśmy dwa mundury, między innymi jeden z XVIII wieku, który do tej pory był potraktowany trochę po macoszemu. Szyliśmy również mundur z powstania listopadowego, gdyż takiego brakowało w naszych zbiorach. Cały czas powiększamy kolekcję, staramy się coś zmieniać, ponieważ niektórzy przychodzą po raz kolejny, więc to ważne, by mogli zobaczyć coś nowego.

Kilkukrotnie wspomniałaś o swoim zainteresowaniu kobietami w historii. Czy Zamość miał szczęście do kobiet? Były w jego historii ciekawe kobiety?

Mnóstwo. Kiedyś, na prośbę Koła Przewodników w Zamościu przygotowywałam mini wykład o żonach ordynatów zamojskich, nad którym pracowałam dość długo poszukując nowych informacji. Zafascynowałam się niesamowitymi historiami tych kobiet i czytałam wiele rzeczy na ich temat. Między innymi natknęłam się na artykuły Agnieszki Lidii Płatek w Zamojskim Kwartalniku Kulturalnym poświęcone kobietach z rodu Zamoyskich. Skontaktowałam się z nią, a z czasem wspólna pasja połączyła nas przyjaźnią.  Agnieszka już wtedy myślała o napisaniu książki o paniach zamojskich i zbierała materiały. W tamtym roku, w grudniu ukazała się jej książka Poczet Pań Zamojskich, w której  opisuje wszystkie żony ordynatów. 

Ile ich było?

Dwadzieścia jeden. Najbardziej znana jest Maria Kazimiera de La Grange d’Arquien czyli słynna Marysieńka Sobieska, z pierwszego małżeństwa Zamoyska – żona Jana Sobiepana Zamojskiego. Są również inne ciekawe ordynatowe, chociażby cztery żony Jana Zamoyskiego – założyciela miasta Zamościa. Za pierwszym razem Jan Zamoyski chciał się ożenić z Krystyną Radziwiłłówną, ale był wtedy na początku swojej kariery i Radziwiłłowie nie wyrazili zgody na ślub. Pierwszą żoną Zamoyskiego została więc Anna Ossolińska, która niestety bardzo szybko zmarła. Po jej śmierci ponownie poprosił o rękę Krystyny, która wciąż była wolna. Zamoyski był człowiekiem o nieprzeciętnym umyśle i dużych umiejętnościach politycznych. Radziwiłłowie widzieli, że jego kariera rozwija się i tym razem zaakceptowali jego kandydaturę. Na ich ślubie, po raz pierwszy i ostatni w tamtych czasach, była wystawiona Odprawa posłów greckich Kochanowskiego, który znał Zamoyskiego i był przez niego sponsorowany.  Panowie wymieniali korespondencję, nawet niektórzy mówili, że się przyjaźnili. Kochanowski Odprawę posłów greckich  zadedykował nowożeńcom. Wystawienie dramatu organizował Wojciech Oczko – lekarz, który jako pierwszy w Polsce zajmował się przeszczepami skóry. Chciał wykonać przeszczep królowi Stefanowi Batoremu, ale lekarz króla nie wyraził na to zgody. Może gdyby ten przeszczep się odbył, król żyłby dłużej. W ten sposób przeskoczyłyśmy od Zamoyskiego i jego żony do medycyny polskiej. To jest najbardziej niesamowite w historii, że jedne wydarzenia i osoby doprowadzają nas do innych wątków i osób.

Która z zamojskich kobiet jest dla Ciebie najbardziej interesująca? Z którą chciałabyś iść na kawę?

Najchętniej spotkałabym się z siostrą ordynata Jana Sobiepana – Gryzeldą z Zamoyskich Wiśniowiecką. Mocno wczytuję się w jej historię i szukam różnych informacji na jej temat. Wydaje mi się, że była bardzo silną kobietą. Oczywiście różnie o niej piszą, ale lubię opowiadać, że miała silny charakter, ponieważ wymogła na rodzicach, żeby pozwolili jej wybrać sobie męża. Jej rodzice –  Katarzyna z Ostrowskich i Tomasz Zamoyski – zgodzili się na to pod warunkiem, że wybierze z kandydatów, których jej przedstawią. Było ich zaledwie dwóch: książę Jeremi Wiśniowiecki i książę Dominik Ostrogski Zasławski, ale jednak to był jej wybór. Z tego, co przytaczają  pamiętniki czy stare kroniki  wyłania się obraz niezwykle ciekawej osoby. Mówiono, że była nie tyle powabna urodą, ile ogromnym majątkiem, który miała odziedziczyć. Dlatego też panowie tak mocno zabiegali o jej rękę. Gdy toczyły się już ostateczne konkury pomiędzy Zasławskim a Wiśniowieckim, to podobno ten pierwszy przekupił pannę z dworu Gryzeldy, żeby jej Jeremiego obrzydziła. Jeremi Wiśniowiecki miał jedną poważną wadę – ciemną karnację. Anegdota głosi, że przekupiona panna dworu powiedziała do Gryzeldy: „Oj pani co żeś upatrzyła w tym Księciu Jeremim, przecie on czarny”. Na co Gryzelda ponoć odparła: „ Nie frasuj się waćpanna, nie poczerni mnie on”.  To świadczy o jej dość frywolnym i lekkim podejściu do tematu. Widać, że była dowcipna i potrafiła być mistrzynią ciętej riposty. Bardzo mi się ta postać podoba, tym bardziej, że po śmierci Sobiepana Zamoyskiego do końca swojego życia trzymała w szachu cały Zamość. Mimo tego, że prawnie on się jej nie należał, bo ordynacji nie można było dziedziczyć w linii żeńskiej. Gryzelda niezwykle mnie interesuje i mam nadzieję, że uda mi się o niej napisać.

Pisanie to Twoja kolejna pasja?

Tak, zawsze sprawiało mi dużo radości. Zaczęłam pisać, gdy miałam trzynaście lat i cały czas pisanie przewija się przez moje życie. Piszę głównie do szuflady, ale mam również na koncie prace, które ukazały się drukiem i były związane z historią Zamościa. Mam tu na myśli przewodnik Zamość. Perła Europy Wschodniej wydany przez Lubelską Regionalną Organizację Turystyczną z 2015r. czy książkę kucharską Zamojskie Smaki napisaną na zlecenie Urzędu Miasta Zamość w 2021r.  Do tej drugiej pozycji zbierałam przepisy na lokalne potrawy oraz ciekawostki historyczne z nimi związane. Włożyłam dużo serca i czasu, by dotrzeć do niektórych z nich, ale to była ogromna satysfakcja. Bardzo lubię pisanie, bardzo lubię szycie, ale czasem myślę, że nie powinnam tego robić, ani jednego, ani drugiego. Patrząc jakim kunsztem mogą się pochwalić inne osoby, jak dużą mają wiedzę i erudycję, to myślę, że nie powinnam się tym zajmować. Ale spełniam się w tym, sprawia mi to ogromną przyjemność i przynosi tak wiele satysfakcji, że robię to i staram się robić coraz lepiej. I mam nadzieję, że spod mojego pióra wyjdzie coś wartościowego o Gryzeldzie z Zamoyskich Wiśniowieckiej.  

O Gryzeldzie możesz tylko czytać, opowiadać, pisać i żałować, że jej nie spotkasz. Ale masz za sobą wiele spotkań. Które z nich uważasz za najważniejsze?

Wydaje mi się, że odpowiedź na to pytanie jest kwestią danego momentu w naszym życiu. Gdybyś mi je zadała za czas jakiś albo jakiś czas temu, to pewnie padłaby zupełnie inna odpowiedź. Myślę, że każde spotkanie nas w pewien sposób wzbogaca oraz mniej lub bardziej zmienia. Wydaje mi się, że zarówno spotkania, jak i rozmowy stały się w dzisiejszych czasach dość deficytowe. Za bardzo skupiamy się na powierzchowności, prowadzimy krótkie pseudo rozmowy, piszemy komentarze czy dajemy lajki.  Tymczasem każda napotkana osoba coś wnosi do naszego życia.  Może to bardzo fatalistycznie zabrzmi, ale wydaje mi się, że rzadko spotykamy kogoś przez przypadek. A  nawet jeśli tak jest, to ma to zawsze jakieś znaczenie i cel. Nie chciałabym odpowiadać konkretnie i wymieniać ludzi z imienia oraz nazwiska, ponieważ nie chcę kogoś pominąć albo kogoś za bardzo podkreślić. Z pewnością miałam spotkania wyjątkowe, w oczekiwaniu na które nie spałam po nocach. Mogłabym wymienić kogoś z rodziny, ponieważ spotkania z tą osobą sprawiły, że pewne rzeczy w życiu zrozumiałam i sobie uporządkowałam. Mogłabym wymienić kogoś z przyjaciół, kto na pewnym etapie mojego życia bardzo mi pomógł. Kogoś, w kim się kochałam, albo kogoś, kto kochał się we mnie, ponieważ każde uczucie w pewien sposób mnie ukształtowało. Wiele jest spotkań i wszystkie czegoś nas uczą. Są również inne spotkania, na przykład z miejscami. Mam takie miejsca, które bardzo pozytywnie na mnie wpływają i cały czas noszę je w myślach. 

Czy zechcesz  o nich powiedzieć?

Miejsca są co najmniej dwa. Jednym jest Ranczo, czyli kawałek działki, którą mój tata odziedziczył w spadku po swoim ojcu.  Mam wiele wspomnień z dzieciństwa związanych z tym miejscem. Początkowo rodzice sadzili tam porzeczki i pamiętam w przebłyskach pamięci, jak zbierałam te porzeczki będąc małym dzieckiem, może pięcioletnim. Te krzaki były wtedy większe ode mnie. Pamiętam też, że rodzicom przychodziła pomagać moja stryjeczna babcia, która mieszkała w pobliżu. Mile wspominam jej dom, który już nie istnieje, ale  mam z niego kilka rzeczy, m.in. pięknie malowaną skrzynię posagową. Później porzeczki zaatakował  przędziorek, po którym przez kilka lat trwała karencja na wszelkie uprawy. Po kilku latach mój tata, który był już na rencie postanowił stworzyć tam fajne miejsce do odpoczynku od miasta i wytchnienia na łonie natury. Postawił tam mały letni dom, w którym jest świetny klimat, co potwierdzają wszyscy, którzy tam przyjeżdżają. Nawet zimą, gdy dom jest zamknięty miło jest tam być, spacerować czy robić zdjęcia. Drugim moim ulubionym miejscem jest Zwierzyniec – miasto na Roztoczu, które było letnią rezydencją rodziny Zamoyskich, a w XIX wieku stało się stolicą Ordynacji Zamojskiej. To miejsce ma według mnie niesamowitą energię, która sprawia, że wyjątkowo dobrze się w nim czuję. Bardzo lubię tam jeździć i zawsze przywożę same miłe wspomnienia.    

Życzę Ci wiele wspaniałych spotkań z ludźmi, miejscami, historią Zamościa i dziękuję za spotkanie.

Ja również dziękuję i zapraszam wszystkich do Zamościa.

fot. Kazimierz Chmiel

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *