Buty

Budapeszt skąpany w majowym słońcu. Czas jeszcze nie wakacyjny, ale miasto, jak zawsze tętniące turystami i atmosferą, którą tworzą. Przez kilka dni przemierzałam kilometry próbując odkryć specyfikę tego miejsca. Na koniec zaplanowałam wędrówkę brzegiem Dunaju. Trasa od Mostu Łańcuchowego w stronę Parlamentu, z pięknym krajobrazem Budy ciągnącym się po drugiej stronie rzeki. Wiedziałam jakie widoki mnie czekają i czego mogę się spodziewać, czytałam informacje i oglądałam zdjęcia. Ale nie można przeczytać i zobaczyć tego, co się odczuje. Nie można przewidzieć emocji, które się pojawią. Dopóki nie staję w określonym miejscu i nie czuję tej subtelnej energii drgającej w powietrzu, dopóty nie wiem nic. Chyba właśnie tę niewiedzę i niepewność lubię najbardziej w poznawaniu nowych miejsc, ludzi, smaków i zapachów. Mogę przeczytać setki stron o tym, co widzieli i czuli inni, ale potem odbiór jest mój i tylko mój – naznaczony moją historią, doświadczeniami i wrażliwością.

Zobaczyłam je już z oddali. Buty. Linia butów. Sześćdziesiąt par. Sto dwadzieścia sztuk odlanych z żelaza. Damskie, męskie, dziecięce. Pantofle, trzewiki, kamasze. Wszystkie ustawione przodem do rzeki, która pochłonęła ciała ofiar. Zanim ich rozstrzelano musieli zdjąć buty i stanąć w rzędzie. Bezsilni, sterroryzowani, z widokiem Budapesztu przed oczami. Całe rodziny, małe dzieci, młodzi i starzy – wszyscy równi w obliczu nienawiści tych lepszych. Budzący grozę odgłos karabinów maszynowych i koniec. Ich ciała wchłonęła rzeka – czerwony od krwi Dunaj. Być może ich ostatnie spojrzenie padło na nią. A może na ziemię pod stopami, na niebo lub twarz człowieka obok. Co widzieli i o czym myśleli w ostatnich sekundach swojego życia? Co dostrzega się w takich chwilach, na co zwraca się uwagę? Może na nic, może tylko mocno ściska się czyjąś rękę – swojego dziecka, męża, żony, rodzica, albo po prostu brata w niedoli. Mogli tu stać w parzącym słońcu lub w deszczu, w słabym lub silnym wietrze, a może w powietrzu spowitym totalną ciszą, jak przed burzą. Może świat dookoła zastygł, tak samo jak ich przerażone dusze. O czym człowiek myśli w takiej chwili, co odczuwa poza bezsilnością i niemocą, poza beznadzieją? Może na tym etapie tylko strach, a może już obojętność. A może do końca wiarę w cud.

Stojąc w tym miejscu, zadawałam sobie tylko jedno pytanie. „Dlaczego?” Zsunęłam sandały, stanęłam kilka centymetrów od krawędzi muru, zamknęłam oczy i świadoma porażki próbowałam to sobie wyobrazić. Tego nie można sobie wyobrazić. Między butami były znicze, kwiaty, gdzieniegdzie izraelskie flagi. Dostrzegłam sylwetkę klęczącego mężczyzny, modlącego się przy damskich pantofelkach. Miejsce zadumy, refleksji, może przestrogi. Dla niektórych miejsce śmierci członków ich rodzin.

Zrobiłam tylko jedno zdjęcie, o jedno za dużo. Poczułam się niezręcznie używając aparatu w tych okolicznościach. Jakbym zakłóciła ich tragiczne odejście. Jakby odgłos migawki zagłuszał pamięć o nich.

Dwie czarnowłose, młode dziewczyny miały chyba zupełnie inne odczucia. Z głośnym śmiechem pozowały wesoło na tle tego miejsca – na stojąco, w kucki, w pozie jaskółki. Za zabawne uznały wkładanie rąk do niektórych butów, a następnie umieszczanie w nich swoich stóp. Sprawdzały czy ich drobne nogi zmieszczą się w dziecięcych bucikach. Czy one wiedziały gdzie są? Czy miały świadomość jakie to miejsce? Mam nadzieję, że nie. Może po powrocie do domu sprawdzą gdzie były. Może ktoś oglądając ich fotografie uświadomi je na tle czego tak radośnie pozowały. Ciekawa jestem jak się z tym poczują. Czy z tą wiedzą na pewno, choć przez chwilę chciałyby znowu znaleźć się w tych butach?

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *