Krzesło

Od wielu lat spoglądam tam niemal codziennie. Z okien kuchni mam widok na rozległą działkę i mały, drewniany dom. Zamiast ruchliwej, głośnej ulicy albo odsłaniających prywatność okien, widzę zieleń. Biały dom z dużym ogrodem, wciśnięty między bloki i ogromne wille. Drzewa owocowe, grządki z warzywami,  kwiaty oraz krzewy malin i borówek. I krzesło. Stoi tam odkąd pamiętam. Na początku było stare, drewniane, z coraz bardziej łuszczącą się farbą. Potem, przez krótką chwilę – z białego plastiku. Od kilku lat jest metalowe z brązowym, sztucznym rattanem. Ale zawsze to było jego krzesło. Chyba nigdy nie widziałam na nim nikogo innego, ani żony, ani dzieci, a potem również wnuków. Gdy zobaczyłam go po raz pierwszy był już dobrze po pięćdziesiątce. Wówczas krzesło służyło mu jedynie do chwilowego odpoczynku. Ciągle coś robił. Z jego pracy bił spokój, cierpliwość oraz szacunek do ziemi i wszystkiego, co rodziła. Kopał, plewił, kosił, przycinał i zbierał. Wiele wykonywanych czynności i niewiele odpoczynku. Z roku na rok proporcje ulegały zmianie. Coraz rzadziej widziałam go przy pracy, a coraz częściej na krześle. Jednak niezmiennie działał. Najpierw w drodze po ogrodzie pomagał sobie laską, potem musiał wspierać się na kulach, ale wciąż doglądał, dotykał, podlewał. Któregoś roku dostrzegłam jego wnuka ustawiającego mu krzesło między krzewami malin. Dziadek spoczął na nim z plastikowym wiaderkiem na kolanach, do którego drżącymi rękoma wkładał czerwone, soczyste owoce. Głównie już siedział, ale nadal pragnął aktywności. Jesienią, obok krzesła stawiał drewniane skrzynki i małym młoteczkiem przez wiele godzin łupał orzechy. Doglądał również grzybów suszących się w słonecznych miejscach na równo rozwieszonych sznurkach. Na miarę możliwości – gasnących z upływem czasu – wciąż uczestniczył.

Patrząc przez okno zawsze szukałam ich wzrokiem – jego oraz krzesła. Bywali w różnych zakamarkach ogrodu. Wędrowali między miejscami słonecznymi i tymi cienistymi. Wiosną i jesienią wybierali raczej te pierwsze a w letnie, ciepłe dni skrywali się w cieniu drzew.  Od ponad roku krzesło nie zmienia miejsca. Stoi pod gruszą. Tam siedział na nim po raz ostatni. Stoi nieruchomo, jakby czekało na swojego pana i kawałek przestrzeni, który mu wyznaczy. Nikt nie ośmiela się go ruszyć. Jesienią przykryły je kolorowe liście, zimą – gruba warstwa śniegu a wiosną osuszyły ciepłe promienie słońca. U schyłku lata minął rok jego bezużyteczności. Wciąż stoi.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *