Zobaczyliśmy ją w oddali i ten widok niezmiernie nas zaskoczył. Na przestrzeni wielu lat byliśmy w tym lesie wielokrotnie, ale nigdy wcześniej nikogo tam nie spotkaliśmy. Początkowo była jedynie świetlistą plamą podążającą w naszym kierunku. Z czasem nabierała kształtów i kolorów. Stopniowo stawała się drobną, jasną postacią zbliżającą się coraz bardziej. Gdy wreszcie spotkaliśmy się na leśnej ścieżce, zatrzymała się, by zamienić z nami kilka słów. Wyglądaliśmy jak z dwóch różnych światów. My w bojówkach, trekkingach, z plecakiem oraz wiklinowym koszem na grzyby. Typowy ubiór na leśną wędrówkę i grzybobranie. Ona w zwiewnej, jasnej sukience sięgającej do kostek. Z długim szalem, o ile dobrze pamiętam – w kwiaty, falującym delikatnie wokół jej szczupłej szyi. Widząc jej kremowe sandały pomyślałam o ostrych gałęziach i patykach drapiących jej stopy. Na ramieniu miała dużą, słomianą torbę z przyczepionym do niej równie dużym, słomkowym kapeluszem. W słońcu przebijającym przez bukowe i grabowe liście błyszczały jej długie, srebrne włosy. Piękna, naturalna siwizna rozlewająca się aż po łokcie. Twarz promieniała spokojnym uśmiechem. Wyglądała zjawiskowo, trochę nierealnie. Zupełnie nie pasowała do leśnych duktów. Była jak wycięta z obrazka przedstawiającego skąpaną w słońcu plażę, sopockie molo lub deptak w Ciechocinku. Wycięta, a następnie nienaturalnie wklejona między smukłe drzewa. Wymieniliśmy zaledwie kilka zdań. O tym, że sezon grzybowy w tym roku jest wyjątkowo słaby. O suszy, która z pewnością miała wpływ na ten stan rzeczy. O tym, że na szczęście mamy zapasy grzybów z poprzedniego roku. Zaglądając do naszego koszyka, w którym prawdziwki ledwo zakrywały dno, oznajmiła ciepłym głosem, że może po kolejnej pełni będzie lepiej. Byłam tak oniemiała tym spotkaniem, tak zaskoczona nią i jej wyglądem, że nie umiałam podtrzymać rozmowy. Nie zapytałam co robi w środku lasu, z dala od wsi, z dala od jakichkolwiek zabudowań. Nie zapytałam jak się tu dostała, skąd i dokąd idzie. Nie zapytałam o nic, jedynie nieśmiało patrzyłam w jej dojrzałe oczy. A potem pozwoliłam jej pożegnać się i odejść. Ale magia tego spotkania została we mnie. Pojechałam tam po kolejnej pełni. Wędrowałam tą samą ścieżką i wieloma okolicznymi. Wracałam w to miejsce jeszcze nie raz, ale nie spotkałam jej ponownie. Żałuję, że zgodziłam się by odeszła tak szybko, że nie odwróciłam się i nie zatrzymałam jej na trochę dłużej, na kilka zdań więcej, na kilka pytań, które tak bardzo chciałabym zadać. Jednocześnie, przez długi czas nie mogłam uciec od wrażenia, że gdybym się wtedy odwróciła, ścieżka byłaby pusta.
