Korytarz

Kilka lat temu przyjaciel zabrał mnie do Bełżca. Nie miałam ochoty na tę wyprawę. Byłam w Oświęcimiu, zobaczyłam, poczułam, przepłakałam. Czytałam książki, oglądałam filmy, wiedziałam wystarczająco dużo i nie chciałam więcej. Nie potrzebowałam odwiedzać kolejnych obiektów tego typu. Nie jestem Żydówką, nie zabito tam moich bliskich. Po co?

Dałam się jednak namówić i poszłam tam z nim. To miejsce okazało się inne niż moje wyobrażenia. Muzeum pomnik obejmujący obszar byłego obozu zagłady. Żadnych drutów kolczastych, wież strażniczych i baraków. Żadnych stosów walizek, włosów, butów czy okularów. A jednak wrażenie wyjątkowe, szczególne. Emocje, których tam doświadczyłam pamiętam do dziś. Wciąż widzę teren obozu pokryty ogromną ilością kamieni. Słyszę szum zachowanych tam drzew będących świadkami masowej zagłady. Pamiętam długie, betonowe ścieżki z żeliwnymi literami układającymi się w nazwy miejscowości, z których deportowano tam ofiary. Ale przede wszystkim widzę wąską, betonową drogę przypominającą pęknięcie w ziemi, Drogę ograniczoną coraz wyższymi ścianami,  budzącą we mnie grozę i przerażenie. Idąc nią czułam się coraz mniejsza i coraz bardziej bezbronna. Nie byłam otoczona strażnikami, psami i wrzaskiem a jedynie zimnymi murami, ale lękałam się. Jak musieli czuć się oni? Z każdym kolejnym krokiem coraz dotkliwiej wiedziałam, jak niewiele znaczyło ich życie.  

Przemierzając wolno tę drogę wyobrażałam sobie długi  korytarz, który w obozie prowadził z rozbieralni do budynku z komorami gazowymi. Szeroki na dwa metry, początkowo otoczony wysokim ogrodzeniem z drutu kolczastego, potem drewnianym płotem. Widziałam ich. Nadzy, pozbawieni godności, upokorzeni, poganiani w drodze pod prysznice. Ilu z nich miało świadomość, że zamiast kąpieli czeka ich śmierć? Ilu wiedziało, że z prysznicowych dysz zamiast wody wydobędzie się śmiercionośny gaz?  

Ofiary. Czym zawiniły? Czym, poza swoją innością i odrębnością? Czym zasłużyły na to, że tak wielu zebrało się przeciwko nim? Co uczynili, że sprowadzono ich do projektu pod nazwą „ostateczne rozwiązanie kwestii żydowskiej”? Czym zapracowali na to, że godzinami debatowano nad problemem ich całkowitej eliminacji ze środowiska? Getta, rozstrzeliwania, wywózki w bydlęcych wagonach, samochody pełniące funkcje ruchomych komór gazowych, aż wreszcie obozy z komorami gazowymi i krematoriami. Świetnie dopracowany system, zaplanowany w najmniejszych szczegółach. Ludzie sprowadzeni do robactwa, którego trzeba się pozbyć. Ludzie sprowadzeni do numerków, których mnogość okazała się ludobójczym sukcesem. Człowiek stał się nikim. Można go było upokorzyć, upodlić, na końcu zabić.

Kaci. Co czuli gdy opadł powojenny kurz? Wrócili do swoich domów, swoich rodziców, żon, mężów, dzieci. I co dalej? Ilu z nich znalazło dla siebie usprawiedliwienie w wojnie? Ilu wytłumaczyło się obowiązkiem wykonywania rozkazów? Ilu miało poczucie dobrze spełnionego obowiązku, gdyż  choć trochę udało im się oczyścić świat z parszywych Żydków.  Ilu miało wyrzuty sumienia? Dręczyły ich po nocach koszmary? Prześladowały twarze ofiar? Widzieli te setki idące korytarzem po śmierć? Widzieli te nagie ciała upychane w komorach, a następnie z nich wywlekane? Co widzieli i czuli przez resztę życia?

Nie znajduję w sobie zrozumienia dla dyskryminacji i wojen. Wojna to dla mnie sami przegrani. Wojna to klęska wszystkich, zarówno ofiar, jak i katów. Utopistyczna wizja świata spowitego trwałym pokojem towarzyszy mi przez całe życie i chyba nigdy mnie nie opuści. Nawet, a może tym bardziej w takim miejscu, jak to. 

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.